środa, 5 lutego 2014

02.04 Wtorek- 12 h opuszczonych zajęć, bez mieszkania

Teoretycznie 8:30 mam pierwsze zajęcia... To znaczy, że musiałabym wstać koło 7... o nie, nie, nie i tak o 12 mam powitanie Erasmusów przez Rektora na którym będą nam dawać przydatne informacje więc nie opłaca się iść. Pośpię sobie chociaż do 10. ... póki co ominęłam 6 zajęć=12 h xD ciekawe jak liczą nieobecności Erasmusów, jakbym chciała np. na tydzień wyjechać w góry…
Na 11 umówiłam się oglądać pierwsze mieszkanie. Blisko Nataliowego, blisko uczelni, puste i 175 e bez rachunków za najmniejszy pokój (który nie jest znów taki mały). Pomyślę. Idę na spotkanie. Słońce ładnie świeci, ale też wieje silny wiatr. Dobrze, że założyłam polar. Na spotkaniu powitalnym mówią- a jakże!, po Hiszpańsku. Ładnie wyraźnie co druga osoba, a ludziów przemawiających jest 7. :/ Ta o zdrowiu, ta o sportach, ten o spotkaniach językowych, tamten o internecie i wirtualnej auli, tamta o bilbliotece, rektor o superowości uczelni... pffff, trochę dużo na raz, no i po hiszpańsku trudno nadążyć... ale co za mną to za mną. Wciąż jestem na etapie szukania mieszkania- dzisiaj jadę 5 obejrzeć. Moja tabelka mieszkaniowa domaga się uzupełnienia. Ale może ktoś z zebranych na Auli 1000 Erasmusów ma wolny pokój. Po przemowach podchodzę do stolika ESN- organizacja studencka związana z programem Erasmus i pytam Spanglishem czy może wiedzą o jakimś wolnym pokoju w okolicy do 200 e. I strzał w dziesiątkę, dziewczyna jeszcze bardziej łamanym Spanglishem niż mój odpowiada, że ona szuka współlokatorki. Po moim okrzyku euforii odpowiada- to może pogadamy po Polsku? hahaah xD Umówiłam się na wieczór. A teraz idę do najbardziej oddalonego- ulica Llunch, prawie nad samym morzem. Szłam i szłam, a końca nadal nie było widać... 45 min! tyle bym szła z uczelni gdybym od razu trafiła. O nie, jeszcze nim weszłam do mieszkania wiedziałam, ze to za długo. A w środku? Pokoje ładne, jeden włoski eramus, a właściciel tylko po hiszpańsku pomyka, jakoś mam podejrzenie, że zajeżdża trochę Katalońskim, bo coś mało rozumiem. Kiwam tylko głową, bo i tak wiem, że to mieszkanie nie dla mnie. Zmykam czym prędzej. Na pocieszenie idę na plażę. 


Wieje wiatr i piasek mam już wszędzie- trudno. Fota na fb musi być.  Zdejmuję buty i człapię szeroką, piaszczystą plażą do wody. Rześka woda dotyka mojej stopy, o nie nie, zimno! Drugiej nie zamoczę! Patrzę jeszcze trochę na wodę, na ludzi którzy biegają brzegiem, na żuli pod wieżą ratownika i parę która się całuje. Ech, co ten wyjazd przyniesie...? 

No tak, ja się martwię co przyniesie, a Natalia się martwi bo już musi wracać do domu. Zbieram w torebeczkę trochę piasków i kamyków dla niej na pamiątkę… Wracam piechotą do domu myśląc o dziewczynie z ESN. Po drodze zbieram z słupów numery telefonów z ogłoszeń o wynajmie mieszkania (alquilo). Zaczepia mnie Erasmus z portugalii, że ma super mieszkanie za 180 z rachunkami, ale na końcu świata jak się okazuje. Po godzinie w końcu jestem w Nataliowym mieszkaniu. Ostatni raz przyrządzamy razem kolację i gadamy. Śmieje się ze znoszenia numerów do domu. Ech, 2 kieszenie pełne świstków z numerami Tel. Do mieszkań które nie wiem gdzie są, kto w nich mieszka, ani za ile… Może faktycznie przesadzam? Pójdę do mieszkania Gosi- dziewczyny z ESN. Dotarłam na odpowiednią ulicę w 10 min. Ale numer 1… schody ruchome i jakaś wnęka, przecież to hotel?! Przyglądam się, przyglądam… a jednak nie. To faktycznie wejście do blokowiska… ale czad! Już mi się podoba. Wchodzę do mieszkania. Pierwsze co myślę-  długi korytarz, ale mieszkanie jest piękne. I okazuje się, ze nie ma mankamentów- mała kuchnia, 2 sofy w salonie, mój mały pokoik, 2 łazienki, 3 współlokatorów- Gosia z gitarą, Niemka- nauczycielka i Mat- Angielski Fizyk. Zakochuję się w tym mieszkaniu, w atmosferze imprezowej i otwartej, takiej… erasmusowej... 200 euro z rachunkami, dokładnie tak jak chciałam. Zachwycona nie mogę zebrać się do wyjścia, najchętniej wprowadziłabym się od razu. Nie, nie. W planach jest jeszcze jedno mieszkanie- chociaż je sprawdź, i tak nie masz nic innego do roboty. Ostatecznie wracam do Natalii, opowiadam jej szczegółową relację. Idę oglądać ostatnie mieszkanie. Mam do niego mieszane nastawienie- jest trochę dalej i jakoś tanie. Droga też zabrała mi 10 min. Docieram na miejsce. Normalna klatka schodowa tylko domofon jakby pod nr 1 był gabinet lekarski. Ech, co mnie czeka? Wchodzę. I w drzwiach wita mnie Agata z Hugo. Przepadłam są tacy mili, gadamy po pl, ang i hiszpańsku. Hugo jest z Portugalii, w marcu wracają tanie loty- umawiamy się na wspólną podróż do jego domu. A Agata? Na stopa możemy pojechać w każde góry… przepadłam… tacy współlokatorzy- niezależni, silni z pozytywną energią… a no tak. Ale ja tu przyszłam mieszkanie oglądać. Ekchem. No tak, korytarz, ale jakoś inaczej idzie- dookoła kuchni, do której można wejść z dwóch stron. Jej, jest taka przestronna i jest ława przy której może jeść i z 6 osób, oryginalne jak na Hiszpanię! Mała, niebieska, przytulna łazieneczka. Na końcu korytarza czarno-skórzany salon i przejście do „mojego” pokoju, który jak się okazuje wcale nie jest mały, jest średni. Jest wszystko- łóżko, półki, szafki, szafa, biurko, lampka. Spoko. Mieszkanie jest niezłe, współlokatorzy nieziemscy. Cena 130+ rachunki (max 50) czyli mieszczę się do 200. No i co teraz? Po co oglądałam to drugie mieszkanie? Mam dwa super mieszkania, które wybrać? Mam mętlik. Wracam do Natalii i główkujemy. Radzę się Bartka, rodziny, przyjaciół… W końcu daję za wygraną. Zdecyduję rano. 

Szykuję się na jutro. W końcu idę na pierwsze zajęcia. Czy będą po angielsku?

Trzymajcie kciuki! :)

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń

Dzięki za Twoje wsparcie! :)