czwartek, 27 lutego 2014

02.27 Happy Fat Thursday i 02.28 Internation Dinner


Dzisiaj zgodnie z polskim zwyczajem świętowaliśmy tłusty czwartek. Wraz ze współlokatorami zrobiliśmy pączki. Nigdy bym nie przypuszczała, że umiem zrobić takie cuda! Martwiłam się, że wyglądają bardziej jak ufo niż jak pączki, ale ostatecznie się udały. Bardzo się udały i to mój pierwszy raz! :D

Oto przepis z cenami składnik na polskie pączki bez użycia miksera i innych mało popularnych narzędzi na Erasmusie.

Składniki:
- 500 g mąki pszennej (2 euro- 5 kg)
- 230 ml mleka (1,5 e- 1 l)
- 100 g cukru
- 100 g masła (1,5 e- 250 g)
- 20 g świeżych drożdży (0,5 e- 50 g)
- 2 jajka i 1 żółtko (1,80 e- 12 szt)
- 1 łyżka wódki, w naszym wypadku Żubrówki xD
- marmolada truskawkowa (1,5 e- 300 g)

Przygotowanie ciasta:1. Topię masło i zostawiam do wystygnięcia.

2. Podgrzewam 150 ml mleka
3. Szykuję 2 miski, jedną z nich wysypuję mąką. Szykuję ściereczkę do przykrycia zaczynu.
4. Wsypuję do miski mąkę, robię na środku dołek w który wkruszam drobne drożdże. Zasypuję łyżeczką cukru i zalewam resztą mleka, tak by przykryć drożdże.
5. Dodaję podgrzane mleko, jajka, żółtko, cukier i wódkę. Ciastko wyrabiam ręcznie przez 5 min.
6. Dodaję stopione i ochłodzone masło i wyrabiam przez 10 min, aż będzie odchodzić od rąk. 
7. Przekładam ciasto do miski wysypanej mąką, zakrywam je ściereczką. Odstawiam w ciepłe miejsce aż podwoi swoją objętość (myśmy czekali 1,5 h, mamy w domu 19 stopni).

Przygotowanie pączków:

8. Przygotowuję blat jako miejsce pracy i obsypuję go mąką. Znalezioną butelkę wypełniam wodą i obsypuję mąką- będzie służyć za wałek.
9. Wykładam ciasto, wygniatam je przez 3 min. Ciasto rozwałkowuję na max 2 cm wysokości. Szklanką o średnicy ok 6 cm wycinam kółka (do parzystej ilości!). nakładam po łyżeczce marmolady na środek jednego krążka, zakrywam nadzienie drugim krążkiem i zlepiam brzegi (nie ściskam za mocno). Krążki, które teraz wyglądają jak ufo rozkładam równomiernie na mące i przykrywam ściereczką. Zostawiam na 30 min do wyrośnięcia.
10. Rozgrzewam (bez pośpiechu) taką ilość olej aby pączki mogły w garnku swobodnie pływać. Przygotowuję 2 talerze i wykładam je papierem. Następnie zmniejszam ogień. W rozgrzany olej widelcem wkładam po 3-4 ufo krążki. Smażę je z obu stron, aż do uzyskania złotego koloru. Następnie widelcem odławiam pięknego pączka i odkładam do odsączenia na papier. Y esta! 
Ponieważ nie mam cukru pudru jedliśmy je z nutellą... smacznego! :)

Na uczelni dzisiaj strajkowali więc byłam tylko na hiszpańskim. Coś już łapię i gadam nawet. Taki kurs na którym każdy pochodzi z innego kraju to fajna sprawa bo tylko dzięki hiszpańskiemu możecie się dogadać więc masz motywację jeśli się chcesz komunikować. No pod warunkiem, że zapomnisz na te dwie godziny o angielskim... Do sukcesów należy też zaliczyć oglądanie nowego serialu Arrow po ang z ang napisami. Jej, na prawdę dużo lepiej się ogląda. Każda mina jest wówczas istotna i intonacja głosu... to takie marnotrawstwo serialu oglądać go z napisami, a z lektorem to szkoda gadać. 


Z ciekawostek wiem gdzie pompować koła w rowerze- 1 euro kosztuje ta przyjemność (na czas mierzona) na stacjach benzynowych i mają tam przejściówki do różnych wentyli. Można poprosić o pomoc obsługę. A oprócz tego w Marcadonie na zakupach pączkowych znalazłam... kapustę kiszoną. Zamierzam ją przyrządzić na jutrzejszy obiad. :) A z ciekawostek mam pytanie: jaki jest p
rosty sposób nagrzania w mieszkaniu? - otworzyć okna. Już nagrzałam w mieszkaniu o 2 stopnie! mamy 22,5, a na zewnątrz jest 25.

A dzisiaj do nocy przygotowywałam materiały do poniedziałkowej prezentacji dotyczący fazy snu REM. Pierwsza tutaj, pierwsza w innym języku (ang)... ciekawe co to wyjdzie...


A jutro idę na International Dinner i zrobie... Paczki vol 2 xD

28.02
 
Paczki się udały. Rozeszły się w 5 min. Spotkałam się na miejscu z muzami. W mieszkaniu było że 30-40 osób, więc bylo ciasno i głośno. Godzinę spędziliśmy na probowaniu potraw i napojów przyniesionych przez gosci z roznych stron swiata, ale potem zaczęliśmy się... nudzic. xD Zagadywalismy różnych ludzi, a mnie zalaczylo się komentowanie, na szczęście po polsku. Rozwinelam teorie "pokaz mi swoje buty, a powiem ci kim jestes". No i przed 2 ludzie się zwineli (w Hiszpanii norma jest, że dyskoteki sa na friko przed 2), więc wyszliśmy do domu. xD Odprowadzajac muzy, wpadli na mnie znajomi Niemcy z porannych zajęć i poszliśmy na Botellona czyli na pobliski plac z piwem w ręku i jeszcze Mar- nasza mentorka, tam była i znajomi muz i tak 2 godziny jak widzicie mi zlecialy. Jest godzina czwarta, a ja właśnie wróciłam do domu. Fajnie było, jestem b zadowolona.

02.26 Blood donate

Zastanawiałam się czy można oddać krew w innym kraju. W Polsce np. krew mogą oddawać tylko obywatele, a w Hiszpanii...? Więc jak tylko dowiedziałam się o oddawani krwi na uczelni nie wahałam się ani chwili.Tym bardziej, że zostałam nominowana przez skautów z Anglii- konkretnie Steva do zrobienia foty w chuście, a z tydzień wcześniej Rzeczniczka ZHP Agata wrzuciła filmik z nominacją do oddania krwi. I tak pomyślałam, a pykę obie nominacje na raz i tak mam zdjęcie w chuście jak oddaję krew. Już dzień wcześniej zaczęłam dietę- warzywa, owoce i hektolitry wody. Samo oddawanie krwi zabrało z 15 min, najwięcej czasu natomiast spędziłam nad kwestionariuszem- miałam do wyboru po katylijsku lub walencjańsku... więc wybrałam mniejsze zło. 

Niestety w Hiszpanii nie dają czekolad. :/ Szkoda, bo trochę się nastawiłam i miałam na nią wielką ochotę. Dostałam natomiast colę i fantę. xD Nic więcej. Dla osób które nie zjadły śniadania była kanapka xD ale mam też voucher do kina- aby z niego skorzystać mialabym zaplacic 5 euro. :) Ponieważ nakarmiłam dwoje ludzi swoją krwią zrobiłam sobie dyspensę na mięso i rozpieszczałam się jedząc dziwaczne kombinacje i w dziwacznych ilościach do samego wieczoru. :)  

Z wieści z Polski: moja mama załatwiła już formalności i mam w końcu podpisaną umowę z BWZ! :) 

poniedziałek, 24 lutego 2014

02.24 Powrót do domu

Dzień rozpoczęłyśmy o 6. Ledwie wstałyśmy po nocnym pakowaniu. Ola wyposażyła mnie w brakujące wieszaki, dała część kosmetyków i jedzenia. Więc w sumie wracam do Walencji jak po zakupach- plecak mam wypchany do granic możliwości.

Olę razem z jej 3 najbliższymi Erasmuskami na dworzec skąd jedzie autobusem do Madrytu. Łzy, uściski... Ech, mnie też to czeka za kilka miesięcy... Jej, jak sobie pomyślę ile podczas tego semestru się może pozmieniać...

Przeszłam najdalej jak mogłam za Granadę, do drogi wylotowej. Jest to miasto, które możemy powiedzieć, ma rozległe obrzeża, więc szłam z dworca, który już w centrum nie jest, ponad godzinę. Aby tego było mało lał deszcz. Po 45 min marszu przemokły mi buty, a spodnie i rękawy kurtki ściekały wodą... Autostopu mi się zachciało, xoder! Czekam 15 min i nikt nie chce się zatrzymać.. Więc idę do przodu poszukać innego miejsca. Zajęło mi to koleje pół godziny. Obiecuje sobie, że to ostatni raz z tym autostopem.

Pierwsze auto zatrzymało się po 15 min, podwiozła mnie Pani do najbliższej większej krzyżówki- ok 2 km... Podeszłam pod górkę i zaczaiłam się na kolejnego kierowcę, który zatrzymał się po ok 10 min. Niestety znów podwiózł mnie tylko ok 5 km do krzyżówki z autostradą.

No nic... Wspięłam się na zjazd autostrady i przy zjeździe machałam, aby się ktoś zatrzymał i taką mokrą kurę zabrał. Po 10 min zatrzymał się koleś, który jechał do Armenii (miejscowość nadmorska na południe od mojej A-92). Podwiózł mnie ok 50 km do Guadix. Autostrada w pobliżu tego miasta jest położona na wysokości powyżej 1300 m.n.p.m., więc zastał nas... śnieg. Na centymetr śniegu, który spadł, jechała nawet odśnieżarka! Koleś mówił czystym kastylijskim hiszpańskim, więc coś nawet rozumiałam i ucięliśmy sobie miła rozmowę o górach.

W Gaudix zrobiłam sobie przerwę- wysuszyłam się trochę pod suszarka do rąk i ruszyłam dalej w drogę. Tym razem z Andaluzyjczykiem, więc rozmowa nie szła tak gładko, ale o dziwo dużo lepiej niż w piątek. Jestem z siebie dumna- tak jak mówiła Ola, dwa dni gadania po hiszpańsku i są postępy. Andaluzyjczyk podwiózł mnie szybciorem kolejnych 60 km do Bazy i tu już uparłam się, aby złapać bezpośrednią ciężarówkę. Miałam dość przesiadek- byłam mokra, zmarznięta, ale szczęśliwa, że jestem coraz bliżej domu.

Przedostatnim kierowcą był przewesoły Marokańczyk- Mustafa, kierowca canones, czyli owej ciężarówki. Nauczył mnie trochę słówek arabskich, piłam marokańską herbatę, jadłam marokański chleb i słuchałam ichniejszej muzyki- nawet dostałam płytę do posłuchania na potem. Fantastico! Problemem był jego kolega, który jechał drugą ciężarówką. Kolega z zepsutej ciężarówki powodował częste postoje na dolewanie wody... Stąd dojechałam kawałek przed Xativę, gdzie mój marokański znajomy oznajmił mi łamaną franszczyzną z hiszpańskim, że teraz mogę się przespać i ruszamy dalej za 9 h (czyli o 1 w nocy), bo skończył mu się czas pracy. Hahaha, a to dobre! Mowy nie ma- chcę do domu. Wypiłam z nim herbatę, która tak bardzo mi smakowała i zawinęłam się na stacje benzynową.

Byłam tak rozbawiona przez Marokańczyka, że pierwsze auto, które wyjeżdżało ze stacji się zatrzymało. Koleś wyjrzał ze sportowego golfa V i zapytał tylko, czy jestem sama. W 45 min byłam w Walencji. A w dodatku całą drogę poprawiał moje błędy językowe, za co jestem mu bardzo wdzięczna.

Do centrum dojechałam autobusem 180 za 1,45 euro już nieco zmęczona. Aktualnie pisze z placu królowej po krótkim błądzeniu już w Walencji. xD

500 km, 11h, 6 kierowców + autobus. Droga zabrała mi cały dzień. Pierwszy raz nie byłam na zajęciach, ale uważam, że się opłacało, tym bardziej, że chciałabym część z nich zmienić! Ponadto miałam plan, aby po Erasmusie gadać po Hiszpańsku, a przez ten weekend już gadam! Rozumiem z 60-80% średnio, pod warunkiem, że rozmówca mówi po kastylijsku. Odpowiadam trochę się zacinając, ale jeśli przez 4 dni zrobiłam takie kolosalne postępy, że mogę mówić, co myślę, a nawet żartować... Chcę umieć mówić jak rodowita hiszpanka i po prostu to zrobię! Czas operacyjny: 12 m-cy. :)

niedziela, 23 lutego 2014

02.22/23 W Granadzie poczułam ducha Erasmusa- dzięki Oli

Wczoraj zwiedziłam dzięki Oli piękną Granadę. Najpiękniejszą wizytówką tego miasta jest pałac Alhambra. Moja przyjaciółka, prowadząc mnie na taras widokowy San Nikolas, zakryła mi oczy, abym za szybko nie zobaczyła tego pięknego widoku. I faktycznie panorama zapiera dech w piersiach.

Zwiedziłyśmy też dzielniczkę arabską Albaycin, gdzie można kupić absolutnie wszystko- od przypraw, przez pamiątki, do ciuchów (też dziecięcych szarawarów). Spotkałyśmy się z wieloma Erasmusami i studentami Uniwersytetu w Granadzie. Dzień rozpoczęłyśmy od zainicjowanego przez mentorkę śniadania w kawiarni. 



Dzięki tym spotkaniom, na których wszyscy mówili po hiszpańsku, postanowiłam sobie zmienić mój plan zajęć. Po pierwsze, dobrać chociaż jedne zajęcia po hiszpańsku i po drugie pójść na kataloński. Nauka hiszpańskiego na zajęciach z audiowizualizacji może być mega ciekawa... ale kataloński pokrywa mi się z innymi zajęciami… no zobaczymy. Skoro o planach mowa, to mam i plany na przyszłe podróże- pożyczyć snowboard, wleźć na Sierra Nevada i... zjechać z ponad 3000 m n.p.m. Może to zabrać weekend- dla mnie bomba. Bilet z Granady kosztuje 9 euro, aby mieć dobry start w góry.

A dziś (23.02) rano wyruszyliśmy autobusem za 6,12 euro do Motrilu, gdzie mieszkają rodzice jednej ze studentek- Ester. Jest to miejscowość położona na południe od Granady. Podróż trwała 1h, a górskie widoki były ucztą dla wzroku. Wizytę rozpoczęłyśmy od śniadania- churrosy z czekoladą na gorąco. Pierwszy raz spróbowałam tych tradycyjnych słodyczy, prze-py-szne! To trochę jakby ciasto z racuchów wypuszczać przez rękaw cukierniczy do dekorowania- czyli długi glut, który smaży się na głębokim oleju.

Następnie maczamy w czekoladzie, albo posypujemy cukrem i hiszpański rarytas gotowy. :) Następnie pojechaliśmy nad morze. Silny wiatr, piękne słońce, wysokie fale.... Kitesurfingowcy mieli dzisiaj frajdę. Zapatrzyłam się jak skakali na falach- to taki snowboard, tyle, że ze spadochronem.... Kurs 3h z wypożyczeniem całego sprzętu kosztuje 75 euro, więc jeśli odłożę pieniądze na pewno chciałabym tu wrócić w celu okiełznania „kitu”.

Po godzinnym spacerze pojechaliśmy ku ostatecznemu przeznaczeniu- obiad w domu Ester. Pomogliśmy w przygotowaniach kurczaka zapiekanego z ziemniakami. Cały dzień osłuchiwałam się z hiszpańskim, więc już po obiedzie zaczęłam coś rozumieć. Jeszcze rodzina Ester zaprosiła nas na podwieczorek- słodziutki ryż w mleku o konsystencji flanu (budyniu) oraz tarta z jabłek. Mniam!

Dzięki temu wyjazdowi dotarło do mnie ile tracę ograniczając się do angielskiego i szukając polskiego wokół siebie. Postanowiłam zmienić swoje przedmioty i zacząć więcej spanglishować, aby w końcu dojść do spanisha.

Zasady porządnego Erasmusa:
1. Mówić w lokalnym języku
2. Uczyć się lokalnego języka i kultury
3. Jeść tradycyjne potrawy
4. Studiować w lokalnym języku
5. Podróżować!!! Wszędzie i ze wszystkimi
6. Spotykać się na tapasy z innymi studentami
7. Zapraszać innych studentów na kolacje

piątek, 21 lutego 2014

02.21 500 km, 8 h, 4 auta i jest szczęście

Po zajęciach przez 2 h szukałam dobrej mapy samochodowej i gazu pieprzowego. W Walencji mapy można kupić w każdym kiosku na każdym rogu, ale mapę Hiszpanii z numeracją dróg... Mhm... Dorwałam ją w końcu na Plaza del Ayuntamiento. Natomiast gaz pieprzowy to rzecz prawie niemożliwa do kupienia. Po pierwsze- jeśli ma się skończone 18 lat, każdy może go kupić (pytałam w Armii Narodowej i nie trzeba dodatkowych zezwoleń), po drugie można go dostać tylko w sklepie z bronią. Nim się tego wywiedziałam była już siesta, więc kupiłam tylko jakiś mały dezodorant- też podrażnia oczy, nie? I ruszyłam na południe miasta.

Co ciekawe, kiedy łapie się stopa bardzo ważne jest miejsce gdzie się stoi. Musi być dość miejsca, aby auto mogło się spokojnie zatrzymać. No i właśnie, Walencja kończy się... niespodziewanie. Miałam problem z miejscówką, ponieważ zaraz za blokami zaczyna się autostrada, ale szczęśliwie zatrzymało się auto raptem po 5 min. machania. Zatrzymał się przesympatyczny starszy pan z 7 letnim synem. Jechał tylko do Xativy (ok. 50 km), ale jak usłyszał, że mam stracha, że pierwszy raz jadę tak daleko i sama i kiepsko mówię po hiszpańsku i jadę do przyjaciółki to wziął mnie pod swoje skrzydła. Pojechał ze 20 km dalej, do knajpy gdzie zatrzymują się kierowcy ciężarówek. Pogadał z jednym z nich i okazało się, że jedzie 100 km przed Granadę- do Bazy, więc się z nim zabrałam. Dał nam na drogę kosz słodziutkich pomarańczy i wgle bardzo przejęty jeszcze mi euro wciskał, ale oczywiście odmówiłam. xD Wymieniliśmy się nr tel., aby pokazał mi pobliskie góry, którymi się zachwycałam po drodze.


Póki co jest radość. Kierowca ciężarówki rusza za ok. 20 min i kupił mi espresso. xD Jak mu sie skończy czas jazdy to zagada z innymi kierowcami, aby mnie zabrali, więc jest widok na ładna drogę, przez góry, do Granady... do Oli.

02.21 Autostopem do... ;-)

Dryń, dryń… Jedno oko, drugie oko.... Dryń, dryń.. Aaa, to dzisiaj! Szybko wyskoczyłam z łóżka, przeciągnęłam się tylko i myk- prysznic, śniadanie, pakowanie plecaka, szykowanie jedzenia na drogę... Może z tym jedzeniem to trochę przesadziłam, ale kto wie co czeka mnie w drodze. :-D Już się nie mogę doczekać! Po zajęciach lecę kupić mapę samochodową i gaz pieprzowy no i w drogę... Autostopem!
Gdzie?
O tym dalej :-)

P.S. 
Od dzisiaj staram się pisać posty na telefonie- będę go miała ze sobą w każdej podróży i będę mogła opisywać Wam moje przygody na bieżąco. :)

02.20 Pierogi fiesta

Dzień zaczął się ciężko- ach ta grawitacja, ale zajęcia na 8:30 motywują do zwleczenia się z łóżka. :) Czym prędzej pogalopowałam na rumaku na uczelnię. Jazda rowerem rano jest czystym dobrem, tak dobrze się wówczas czuję!

Co mnie dzisiaj czeka- organizacja, powrót do domu, kurs hiszpańskiego i... impreza pierogowa, plan doskonały! Będzie i czas na Sherlocka. :D

Impreza pierogowa była i międzynarodowa i smaczna i do pośpiewania i do pogadania i to we wszystkich 3 językach i nawet do potańczenia. Po 21 impreza przeniosła się na balkon, więc i sąsiedzi mieli okazję się pobawić.

Wróciłam do domu ok. 23 aby obmyślić mój chytry plan na jutro... :)

środa, 19 lutego 2014

02.13 Czwartek- słoneczne plany

Jak mi się nie chce wstaaaaaaać. Iść spać o 3, wstać o 7 to tragedia… ale termofor jest jeszcze ciepły.

O 12 byłam już po zajęciach na uczelni. Wypłaciłam pieniądze dzień wcześniej, więc mogłam wybrać się na zakupy. Reasumuję prowizje różnych baków: 9 zł bankia, 9,80 santender i 52 zł Sabadell, niestety. Kupiłam, więc mój zeszyt do wszystkiego z radością, że oto od teraz będę już ogarniać. Wiecie, że herbata kosztuje w Mercadonie raptem 0,45? Natomiast kaszy ni widu ni słychu.  Same makarony i ryże. Poszukam polskiego sklepu, o którym mówiła Natalia.

Jest piękna pogoda, więc i humor mam lepszy. Kaaawaaa z czekoladą, cynamonem i miodem na tarasie podczas pisania pracy domowej z organizacji to wyśmienity pomysł. Aktualnie o 18:45 zachodzi u mnie słońce.

Wieczorem przyszły do mnie muzy i urządziłyśmy sobie pogaduch. 
Obgadałyśmy wyjazd stopem do Alicante z nocleg couchsurfingowym, do Xantivy, wycieczkę rowerową do Albufery- jeziorko w pobliżu Walencji. Podobno sprzedają tam najlepszą i świeżutką paellę. Koniecznie chciałabym jej spróbować. Właściwie to mam nadzieję, że co piątek od po zajęciach do niedzieli wieczór w Walencji mnie więcej nie będzie. Tylko jeszcze kupię rower i mogę czuć się wolna jak ptak xD

P.S.
Na fb jest wydarzenie- impreza światła drogowe. Głupia, ale trzeba przyznać mieli pomysł, chociaż dla mnie nie do przyjęcia. Na wejściu masz 4 kolory bransoletek:
biały- nie biorę udziału w zabawie;
czerwony- jestem zajęty, szukam znajomych;
żółty- to skomplikowane, szukam seksu;
zielone- jestem sam i chcę i seksu i wszystkiego.
Inna impreza w opisie ma coś w stylu pójdź na plażę, kąp się nago, oglądaj wschód słońca, wróć z kimś miłym do domu!
Pojechane, co? xD

02.12 Środa- 3 muzy i mondaditosy

Hola todos!
Que tall? Para mí, está bien. Estoy un poco enfermo… pero entiende, tengo que vivir :)

Jestem chora. Psychicznie- z tęsknoty i niezadowolenia. Ale skoro niezadowolenie mija dzięki nowopoznanym Erasmusom i rozkręcającej się atmosferze w której każdy coś znajdzie dla siebie to czuję, że będzie lepiej każdego dnia! :)

Rano zwlekałam się z łóżka niechętnie po 8 godzinach snu (rzadko tyle tu śpię). Środa to jedyny dzień, kiedy zaczynam później zajęcia. Później to znaczy o 10.30. A i tak tym razem mam test poziomu hiszpańskiego w szkole językowej na godzinę 10. Muszę zapłacić jeszcze 5 euro, zdzierstwo jak na instytucję uniwersytetu! Szybki rekonesans lodówki. Mam do wyboru- płatki albo sałatkę z przedwczorajszym chlebem. Wybieram to drugie, bo kiedyś to trzeba zjeść.... Nim się orientuję jest dawno po czasie, kiedy miałam wyjść. Do szkoły językowej docieram o 10:25, przekładam test na 17 (13-17 jest zamknięte- wiecie, siesta i te sprawy) i pędzę na wydział, bo za pięć minut zaczynam ćwiczenio- wykład. W Hiszpanii zajęcia są właściwie takimi ćwiczeniami, bo działamy w grupach do 30 os. Teraz czeka mnie psychologia pamięci- to te najbardziej porywające ze zmieniającym się językiem. Zajęcia przesiedziałam z Zygfrydem (komputer) uruchamiając dysk od Diogo, aby zgrać polecony przez niego serial- Arrow. Pani Pilar nie zauważyła pewnie, miedzy prowadzeniem zajęć po ang, odpowiadaniem na pytania po hiszpańsku i uwaga- pokazywaniu testu pamięci oczywiście po hiszpańsku, że mało który Erasmus jej słucha. Ale też jak mam słuchać, skoro ona do mnie po hiszpańsku? A na prośbę Jess (Australijka), aby przetłumaczyła instrukcję do testu na ang odpowiedziała, że po zajęciach możemy sobie sprawdzić tłumaczenie w bibliotece. Pffff!! Zostawmy Pilar, ona jak ona, ale ten dysk raz działa raz nie. Wczoraj mi upadł, może jednak coś mu się stało. I panika gotowa. Napisałam do Bartka, Agaty i Hugo, co mam zrobić. Elektroniczne rzeczy wgle mnie nie słuchają ostatnio. Ostatecznie ze wszystkich opcji zaczęłam od zmiany gniazda USB.... i zadziałało... Uffff.... to w końcu z 50 e w kieszeni.... No dobra, to oddam mu ten dysk, czym prędzej- umawiam się z nim po teście językowym.

O 13 rozpoczynają się cykliczne spotkania- Tandemy językowe. Studenci z Hiszpanii i Erasmusi z naszego fakultetu psychologii  przychodzą pogadać w innych językach, podjeść darmowe żarcie i dobrze spędzić czas. Impreza była przednia. Zapoczątkowała wiele pozytywnych zmian. Nasze językowe spotkanie skończyło się o 14, bo przecież siesta- sprawa święta. xD Po spotkaniu gadamy z moimi 3 muzami, czyli z Dianą, Karo i Patrycją, które poznałam wczoraj. Uwielbiam je. Bosko mi się z tymi dziewczynami spędza czas. Przegadałyśmy plany podróżnicze i ogólnie studiowania tutaj. Mamy podobne pomysły, więc od teraz czuję, że w kupie siła. Chcę z nimi podróżować, co weekend najlepiej! hahahaha, podbijemy Europę zachodnią! :) W niedzielę mamy plan pojechać rowerami nad pobliskie jeziorko właśnie rowerem. Nie mogłyśmy się rozstać, więc poszłam z nimi na przedmiot zarządzanie informacją w psychologii- jest po hiszpańsku i jest na komputerach. Nic nie rozumiałam. Ani pół słowa. Boże, jak dobrze, że mam zajęcia po ang! Na jutro wieczór zaprosiłam je do siebie i zwinęłam się na test z hiszpańskiego. Napisałam połowę, bo tylko tyle zdążyłam. Nie był skomplikowany, ale widziałam swoje braki. Wiedziałam gdzie w notatkach mam to, o co pytają- tą odmianę czy tą konstrukcję. Widziałam jak Miguel ją mówi, ale nie mogłam sobie przypomnieć… To trochę frustrujące. Ale z drugiej strony wiem ile nie wiem.

Po teście poszłam do Diogo z duszą na ramieniu. Czy dysk będzie działał pod jego komputerem? Mieszka w samym centrum, tuż przy katedrze, ale skoro w centrum to oznacza tryliard wąskich uliczek, więc oczywiście zabłądziłam. xD W mieszkaniu podłączyliśmy dysk i działa! Hula! Hurra! Oddając dysk Diogo uznałam, że chciałabym pójść na żarcie po 1 euro, o którym wszyscy trąbią. Idziemy na imprezę? O kurcze, powiedziałam  to głośno?  No to jak powiedziałam to idziemy. Droga w jedną str zajęła nam 40 min pieszo, ale opłacało się przejść całe miasto. Jedliśmy małe, podłużne bułeczki z kurczakiem, sałata i majonezem, zestaw drugi- z tuńczykiem i sosem cezara oraz najlepsze z ciemnego pieczywa z nutellą i m&m’sami... o gaddd, pyszne!!! W pon są po 0.5 euro, a w śr wszystko, włącznie z napojami, chodzi po 1 euro. Ach! Będę tu częstym gościem.

Od niedzieli wszystko się pozmieniało, świat stał się lepszy. Może i zdrowie wróci do normy? :)

02.11 Wtorek- chora na lajcie

Wyjątkowe w tym dniu było spotkanie dla Erasmusów z fakultetu. Niestety były to nudy i jeszcze po hiszpańsku. Ale po kolei. Wchodzę na spotkanie, jest z 20 osób na tym spotkaniu. Siadam koło 3 sympatycznie wyglądających lasek- z psychologii są same laski. Zaczynam rozmowę standardowo.
-Skąd jesteście?
Odpowiedź trochę mnie zaskakuje. 
- Z Polski, a ty? 
- No ja też, to może po polsku pohablarzymy?
Po chwili śmiechu odpowiedziały. 
- Aaaa, to ty piszesz bloga? 
Totalnie mnie szokują. Skonsternowana niepewnie odpowiadam. 
- No tak, piszę bloga.
- Zainspirowałaś nas. Wgle po jego przeczytaniu zaczęłyśmy się zastanawiać czy z nami wszystko w porządku, bo miałyśmy więcej problemów.   
- Mówicie o Obłąkanym blogu na pewno?
- No tak!
- Ach... Nie wiedziałam, że tyle osób go czyta xD

I tak oto poznałam 3 super laski z Polski- Karo, Dianę i Patrycję.  Planujemy już wspólne podróże, również rowerowe. Dlatego już kupiłam zapinanie do roweru, aby zmotywować się do kupna tego pojazdu. W niedziele pod areną jest czarny rynek to może coś wówczas upoluję do 50 euro (ale zapinanie za 14 euro mam nadzieje zabezpieczy mnie przed ponowna kradzieżą xD). Jak się potem okazało, chłopak Patrycji to mój znajomy z gimnazjum, którego od lat nie widziałam, ale on widział post o blogu na fb i jej podesłał.


Co więcej? W mieszkaniu mamy zimno i dlatego kupiłam również termofor w krowie łaty. Kocham go i nie zamierzam spędzić ani jednej nocy więcej bez niego xD Dzień skończyłam testując go i grzejąc się łóżku z Sherlockiem. Puk, puk, puk. YY, no wejdź Hugo, wejdź. A tu się do pokoju zwalają Hugo, Agata i… Diogo! Ale fajnie! Wybierają się razem na imprezę i wpadli zapytać, czy się z nimi wybieram… Nie no, pewnie, jak mnie zaniesiecie. xD No to dobra, to Diogo mi na pocieszenie zostawi nowy serial- Arrow na dysku zewnętrznym. Czyli nawet życie chorego Erasmusa jest wspaniałe… Żyć nie umierać, seriale oglądać, a nie spać!!!

02.10 Poniedziałek- apsik

Miałam taki ambitny plan: 7:00 pobudka, 10 pompek, 8.30-14.30 zajęcia, obiad- zrobię coś smacznego, siesta, 18:00 bieganie, nauka hiszpańskiego, piję dużooooo wody, a wieczorem pójdę na darmową paellę. Oczywiście, nie zrobiłam pompek xD i od rana się średnio czułam, więc plany skończyłam na sieście w łóżku śpiąc. To pewnie od tego wiatru, biegania wczorajszego, zimna, mało spania. Bolało mnie gardło, a to oznaczało, że na pewno się rozchoruję. Siedziałam więc w polarze pod kołdrą i kocem, ale wciąż było mi zimno... myślałam, że tak do 20 to wyzdrowieję… mogę Wam powiedzieć, co mnie ominęło- otóż ominęła mnie darmowa paella w klubie Sky i ominęła mnie darmowa, hiszpańska kolacja w Bocadilla (czy jakoś tak). Na szczęście, obie imprezy powtarzają się co tydzień, choć w innej tematyce, więc jakoś to przebolałam :P Cóż, w takim razie zabrałam się za 1 odcinek z 2 serii „Sherlock”. Był imponujący :). Może za ścianą przestaną się sąsiedzi już drzeć i da się spać…?

Dużo się tutaj dzieje, w ostatnim tygodniu tak dużo się pozmieniało. Czuję już przesyt Katalończyków i innych Hiszpanów, więc im nie odpisuję xD. W ogóle mam straszny przesyt informacji i tak skutecznie olewam niestety wszystko i wszystkich. Przepraszam mamo, przepraszam tato! Spływa do mnie miliard pięćset informacji każdego dnia- kursy językowe hiszpańskiego, katalońskiego, prace domowe, zmiany sal, co tam u mnie słychać (moje znienawidzone już pytanie xD)… pomocy!

Mam już pierwsze zapowiedziane wizyty- Bartek kupił bilety 12-21.03 i mama z Marcinem przyjadą w kwietniu. Nie mogę się doczekać :)
Z informacji dla podróżników: ruszyły połączenia z Łodzi  Kaliskiej do lotniska na Modlinie ( więcej informacji http://www.modlinbus.pl/strony/page/rozklad-jazdy).  Jeśli kupuje się bilet przez Internet jest za 9 zł, jeśli normalnie to za 44 zł. Przejazd trwa 2:45 h. Dla porównania Pkp kosztuje ok 30 zł i ma 2 przesiadki. Zapodaję też wyszperane tanie loty: wawa-bcn 12/17/26/28/31.03 za 173; 2/14.04/ za 141; 7/9.04 118 zł.

Tęsknie za gitarą http://www.youtube.com/watch?v=48v7qh6WvaQ i rowerem…. przyłożę się do tego biegania w takim razie, aby mieć kondycję i do picia więcej wody, co mogę już teraz mimo choróbska, apsik! Może od przyszłego tygodnia jednak zacznę biegać… xD

Mam od Was coraz więcej wsparcia dotyczącego prowadzenia bloga, za co bardzo dziękuję :)

Rzecz o przedmiotach w tym semestrze

W tym tygodniu byłam w końcu na wszystkich zajęciach, więc chcę się z Wami podzielić informacjami o nich. Przedmiotów mam w sumie pięć, tak jak wcześniej pisałam, w tej kwestii na szczęście nic się nie zmieniło. Miałam w sumie 10 przedmiotów po angielsku do wyboru, więc nie jest to oszałamiający wybór... W sumie studiuje się nienajłatwiej, chociaż udało mi się wpisać na anglojęzyczne przedmioty. Jest wyzwanie. :)

Psychologię fizjologii bardzo lubię. Prowadzi ją facet- Matias, który ma może ze 30 lat, interesuje się neuropsychologią, więc podziwiam jego wiedzę. Ma dziewczynę z Polski (która aktualnie pracuje w Anglii) i w ogóle są światowi. Nawet chwalił się kilkoma słowami, jakie zna po polsku. xD Po angielsku mówi średnio, ale widać, że się zna i nie mogę narzekać, bo ja też trochę się znam, a nie hulam językowo, więc tego, no powiem Wam, że ten przedmiot bardzo lubię. Materiał juz znam, ale po angielsku i tak stanowi wyzwanie. Ostatnie zajęcia były o synestezji.

Drugi przedmiot to psychologia emocji i motywacji. Kobitka nie hula po angielsku, ale się stara. Chce prowadzić nas za rączkę przez materiał, ale przez to traktuje nas trochę jak przedszkolaków. Po polsku był nudny, a po ang jest... jeszcze bardziej nudny. W ogóle ta babeczka, Sandra, działa w biurze Erasmusowym. Po tym jak nam przyrównała program kursu do żyrafy, chyba przestałam dalej słuchać. Wiem jaką książkę mam zdobyć, więc pocisnę od tej strony.

Trzeci przedmiot to psychologia życia. W sumie kobitka- Carmen mówi dobrze po ang. Dużo jest pracy w dwójkach. Coś a’la rozmowa psychologiczna. Ja działam z Antonim, rodowitym Walencjaninem. Super nam się gada. On jest na 1 roku, gra na gitarze i sporo mi opowiada o Walencji i Hiszpanii. Raz zadając jakieś pytanie nazwałam go Antonio to cała sala buchnęła śmiechem- bo to po hiszpańsku, a nie walencjańsku, nie?  ;P Mimo wszystko sam przedmiot średnio mi się podoba, ale skoro już tak dużo z Antonio napisaliśmy, to nie zamierzam go zmieniać. Chociaż nadal nie wiem właściwie o czym jest xD Przypuszczam z programu, że będziemy mówić o dorosłości i starzeniu się, ale kiedy w końcu skończy się wstęp… Zrozumiałam, ze to połączenie naszej rozmowy psychologicznej i rozwojówki właściwie...

Czwarty przedmiot to psych pamięci, o której juz pisałam. Rozmawiałam z moją mentorka- Mar i powiedziała, że Pilar jest mega nudna i tak właśnie jest. W dodatku mówi trochę po ang z silnym akcentem hiszpańskim, trochę po hiszpańsku. Ostatnio puściła nam film na całe zajęcia o mężczyźnie z pamięcią 7 sekundową- oczywiście po hiszpańsku, co z tego ze na youtubie jest po angielsku, ona nam puści po hiszpańsku i jeszcze daje za zadanie wynotować najważniejsze informacje. Jeszcze ja jak ja, coś tam po hiszpańsku dukam. Ale wielu Erasmusów umie tylko podstawowe zwroty... A na kolejnych zajęciach kobitka dala nam test pamięci do zrobienia w trakcie zajęć- po hiszpańsku of kors. I nie tak, że na kartce, że mogę sobie spokojnie, w swoim tempie przetłumaczyć i odpowiedzieć. O nie nie. Na slajdach były obrazki i instrukcje czytała... wiec jak zapytaliśmy czy może nam przetłumaczyć, odpowiedziała, że możemy sobie iść do biblioteki, bo tam jest w wersji angielskiej... To nie mogła się po nią pofatygować? Ugh!

No i ostatni przedmiot jest chyba moim drugim ulubionym po fizjologii- organizacja. Koleś jest ogarnięty, koło 40. Co tydzień zadaje nam prace domowe, więc wymusza na nas tym samym systematyczność i sprawdzanie słownictwa. Dobrze, jak na Hiszpana, mówi po ang. Musicie wiedzieć, ze Hiszpanie strasznie kaleczą angielski. Nie wymawiają poprawnie słów, stosują dalej hiszpański akcent, czasem, mimo, że mają bogate słownictwo, to nie można ich po prostu zrozumieć.
 Jednak ogólnie trafiłam super. Mało kto ma wszystkie zajęcia po angielsku. Mało kto ma wszystkie przedmioty faktycznie związane z psychologią. A ja mam rzutem na taśmę załatwione na ostatnią chwilę wszystkie pięć i psychologicznych, i po angielsku. Ogólnie powinnam skakać ze szczęścia, że mam takie przedmioty. Może zacznę przy okazji sesji i wytężonej nauki. xD

Bałam się trochę, że koordynatorka z mojego wydziału nie zaliczy mi tych przedmiotów skoro miałam podobne. Jednak mój Uniwersytet podchodzi do tematu lajtowo. Pani ze zrozumieniem uznała, że na pewno odkryję nowe rzeczy, nawet studiując stare przedmioty, ponieważ sposób prowadzenia zajęć jest autorski, a w dodatku poznam język danej dziedziny. Co ciekawe dziewczyny z Uniwersytetu we Wrocławiu mają większe problemy z uzgodnieniem Learning Agreement i muszą studiować po hiszpańsku...

O uczelni- Szczęśliwa studentka Facultat de Psicologia- Universitat de València

Mój wydział mieści się na Av Blasco Ibáñez, 21 w Walencji. Mam rzut beretem do Centre d'Idiomes de la Universitat de València, gdzie w środę zaczynają się już kursy hiszpańskiego dla Erasmusów. Kursy językowe w Hiszpanii są drogie, to pewnie, dlatego niewielu Hiszpan zna angielski. Dla Erasmusów przewidziana jest specjalna zniżka- 60 euro za semestr, zajęcia 4 h w tygodniu. To cena jak w Polsce, więc bardzo, bardzo się opłaca.

Ogólnie Uniwerek ma 18 kierunków studiów, a fizycznie składa się z trzech kampusów. Dwa są w centrum- Blasco Ibanez i Tarongers, a trzeci Burjassot jest na totalnym zadupiu. Wśród budynków uniwersyteckich jest też ogród botaniczny i planetarium (na przedmieściach). Mam zamiar odwiedzić je na początku marca, jak już będę mieć rower i roślinki ładnie się obudzą. :)

Uniwersytet ma ciekawą historię. Podobno jest jednym z najstarszych zachowanych w Hiszpanii i najstarszym na terenie autonomii Walencji. Faktycznie np. budynek rektoratu wygląda olśniewająco. A teraz o uczelni w przestworzach Internetu.

Uczelniana strona internetowa dla głodnych większej ilości faktów: WWW.uv.es I po angielsku: http://www.uv.es/uvweb/college/en/university-valencia-1285845048380.html . 

Aby znaleźć na stronie Uniwersytetu w Walencji spis wydziałów/przedmiotów/sylabusy/godziny zajęć i ogólnie ustalić Learning Agreement należy kliknąć Undergraduate Studies, Undergraduate Studies raz jeszcze i mamy spis wydziałów i kierunków na Uniwersytecie w Walencji. Aby zobaczyć konkretne przedmioty przejdźcie do zakładki Curriculum i kliknijcie check info. Zajęcia prowadzone są głownie po Hiszpańsku, ale też w języku Walenckim (odmiana Katalońskiego) i Angielskim. Chociaż dla mnie jest jeszcze czwarty język- Spanglish, którym posługują się Hiszpanie, którzy Angielskiego się uczą… w tym niestety też wykładowcy. :/ Nawet jeśli przedmiot w Internecie ma adnotację, że będzie w języku angielskim to nie zawsze jest prawda (właściwie rzadko kiedy). Zazwyczaj te adnotacje są nieaktualne, no ale cóż, czymś przy wyborze przedmiotów trzeba się kierować. Ja na miejscu zmieniłam moje LA całkowicie- tu nie było miejsc w grupie, tu nie są po ang, tu się pokrywają godziny, tych wcale nie będzie, bo się nie stworzyła grupa. Z przedmiotów, które wybierałam w Polsce mam dwa- psychologię pamięci i organizacji. W sumie mam 5 przedmiotów, każdy za 6 pktów. Można też zapisać się na kurs katalońskiego za 1,5 punktu i bezpłatnie, ale mnie niestety pokrywa się z godzinami zajęć na psychologii…  słyszałam też o możliwości uczęszczania na zajęcia sportowe, ale szczerze mówiąc nie sprawdzałam tej informacji. Na pewno można napisać maila do os. odpowiedzialnych za sporty na uczelni. Zazwyczaj tutaj wszyscy szybko odpisują. Polecam wysyłać LA możliwie najwcześniej- wówczas będziecie mieć zarezerwowane miejsce w grupach zajęciowych, w jakich chcieliście…

Poza tym na całej uczelni jest wifi, login i hasło dostajecie po zaakceptowaniu na miejscu LA. Łączy Was w każdym kampusie automatycznie. Istotny jest też fakt, że jest mnóstwo komputerów (i skanerów) do użytku studentów- w specjalnie do tego przeznaczonych salach i w bibliotece. Co więcej możecie z nich korzystać na każdym wydziale- wystarczy się zalogować loginem i hasłem od koordynatora.


Ostatnia elektroniczna informacja to ich Aula Virtual czyli coś na kształt naszego USOSa. Loguje się tam 
tym samym loginem i hasłem co do wifi. Jest tam skrzynka mailowa (https://correo.uv.es/)  na którą dochodzą wiadomości od wykładowców o zmianach sal czy odwołanych zajęciach (!) oraz miejsce, w które wrzucane są wszelkie materiały z zajęć- slajdy, prace domowe, filmy do obejrzenia, książki do przeczytania. Panu Przemkowi- informatyk z instytutu psychologii w Łodzi poszłoby w pięty xD

Z rzeczy przydatnych w każdym fakultecie są mikrofalówki więc wielu studentów zabiera obiad w pudełku i odgrzewa na uczelni. Dla mnie- super rozwiązanie. Jest też stołówka, która oferuje posiłki- 1,5 za mondaditosa, a 5 euro za obiad- 2 dania, napój i deser. W budynku jest sporo miejsca przeznaczonego do pracy w grupach nad projektami. 


Uniwersytet w Walencji co roku przyjmuje tysiące Erasmusów. Naprawdę sporo się nas tutaj kręci i sporo się dla nas też dzieje. Mają taką politykę, że zwiększając ilość studentów zagranicznych mają nadzieję namówić tutejszych studentów, aby też na Erasmusa wyjeżdżali i uczyli się języków. Metoda skutkuje. Spotkałam już sporo hiszpańskich studentów chwalących się gdzie byli lub gdzie na Erasmusa jechać będą. Z Polskich miast największą sympatią cieszy się Kraków. 

Jest wiele społeczności dla Erasmusów. Jeszcze z Natalią polubiłam na fb wszystkie możliwe grupy i fanpage z nazwą Erasmus i Walencja. Ogólnie polecam dołączenie do wszelkich możliwych grup. Zapraszają Was potem na wszelkie wydarzenia i łatwiej jest coś dla siebie znaleźć mając informacje o wszystkim. :) Najważniejsze są oczywiście te imprezy z darmowym jedzeniem. Już nie tylko z tym lokalnym. Wiele knajp organizuje u siebie Tandemy, rabaty w konkretne dni itd. Warto o tym wszystkim wiedzieć. Jak liczę to należę do ponad 10 w sumie: Tandem Psicologia UV (polecam tę grupę, prężnie działają Tandemy i faktycznie przyjemnie się uczy hiszpańskiego w ten sposób), Erasmus Valencia 2013-2014, to samo tylko drukowanymi literami, to samo tylko po myślniku Official Erasmus Party Group, to samo, ale po myślniku 2nd semester, Valencia Language Exchange, Valencia Erasmus and Spanish Collect Group, Valencia social group for Erasmus itd. 

I aby naocznie zobaczyć  potencjał tego miasta jako cel Erasmusowej rzeczywistości polecam piosenkę Happy Pharrell Williams // We are from VALENCIA http://www.youtube.com/watch?v=YvBW9UTMNcE&feature=share

Powodzenia Erasmusowiczu! :)

niedziela, 9 lutego 2014

02.09 Niedziela- podsumowanie pierwszego tygodnia

Puk puk puk.
Puk puk puk.
-Magda śpisz? Wstawaj, obiad sobie razem zrobimy. Chodź.
Jedno oko, drugie oko. Stoi wciąż pod drzwiami pokoju... Agata! Ona czeka! Wyskoczyłam z łóżka i stanęłam zaspana w drzwiach.
-To co zjesz z nami?
- Do 6 bloga pisałam. Jest 12. O 14 zjem śniadanie. Dzięki.
- Oj daj spokój. Zjesz i się dalej położysz... mam tuńczyka!
- Mhm. Przekonałaś mnie. :D
W taki sposób dzień zaczęłam obiadem z Agatą i Hugo. Zrobiliśmy sobie kluseczki z czosnkiem, cebulką, kukurydzą, tuńczykiem i pesto, posypane serem. Mniam!

Potem zamiast się położyć zaczęłam gadać po hiszpańsku, angielsku i polsku. Aż nastała godzina 16 i raz ciach przebrałam się w strój do biegania, aby o 17 w meeting pointcie spotkać się z kolegą tajlandczykiem na joggingu. Kropił deszcz. Aż się zdziwiłam. W Walecji deszcz? No dobrze, ale po co Ci ludzie chodzą pod parasolami, przecież to 3 krople na krzyż.... 17...17:05... no gdzie on jest? 17:10... czekam jeszcze pięć minut 17:15 zaczęłam biec sama. I tak po pół godzinie wróciłam zgrzana z mojego pierwszego w Walecji biegania. Skąd motywacja? A stąd, że tutaj wszyscy biegają. Park w korycie rzeki Turia jest pełen od biegaczy właśnie. Tak się pewnie lepiej biega, bo jednak nie ma kostki brukowej czy asfaltu, a miękka ziemia. Może jutro tam się przebiegniemy z Hugo. Bo taki jest plan- bieganie, zdrowe jedzenie, dużo picia. ;) Za 30 dni będę mieć pierwszego gościa- Bartek przylatuje. W kwietniu Gosia, Ada, mama z Marcinem. Robi się ruch. :)
Zdradzę Wam, że blog został polecony na fanpejdżu Erasmus Wydziału Nauk o Wychowaniu za co dzięki.

sobota, 8 lutego 2014

02.08 Sobota- Pidżama day xD

Dzisiaj jest dzień chodzenia w pidżamie i odpoczywania! Wstałam o 11 i od tamtej pory oglądałam filmy. Kończę już pierwszy sezon Sherlocka Holmesa. Jeszcze 2 ;P Hugo polecił mi kolejny serial- Arrow więc też go zaczęłam. A film? A Igrzyska Śmierci 2, o! Fajnie zrealizowany Kosogłos, ale nieco przydługi. A ponieważ mało się ruszałam to i obiad po studencku- sałatki, soczewica, pieczywo z serem i jabłko. No i jeszcze gadałam z 2 osobami na raz po hiszpańsku... xD Totalnie pokręcone, zacinałam się po kilka razy w jednym zdaniu… Wspomniałam Hugo, że chętnie bym się przeszła na spacer, bo głupio tak cały dzień w pidżamie więc na godzinę bym się przebrała, a potem wróciła do sobotniego stroju. Oto i jest motywacja, prawda? ;) Dołączyła do nas dwójka jego przyjaciół z Portugalii. Więc koło 21 wyszliśmy na spacer do centrum. Wszyscy tutaj są tacy otwarci i przyjacielscy… Wypili kawę i poszliśmy na spacer po starym mieście. Chłopaki coś zjedli w Burger Kingu, wróciliśmy do domu, a że mamy 25 min do centrum to trochę zeszło. Wiał zaiście zimny wiatr, a niby jest 15 stopni. Taki to minus miasta nad morzem. 

Generalnie dzień zaliczam do udanych. Cel, jakim był odpoczynek osiągnięty. Ale do powtórzenia jutro. xD

02.07 Piątek- coraz bliżej weekend- pierwsza impreza w mieszkaniu

Dzień dobry. Właśnie jem śniadanie i spóźniam się na wykład. Na zajęciach z organizacji koleś mówił nam o pierwszym z 7 podejść do psych organizacji- idzie zgodnie z planem, który opowiedział nam wczoraj. Pierwsze to Taylorism- scirntific management. Czyli w skrócie zwiększyć efektywność na podstawie naukowych danych. Czyli to co się aktualnie dzieje w sieciówkach Fast-foodów. Po omówieniu puścił nam z youtuba film Charlie Chaplin Times- Factory Science. Kupa śmiechu. Znów w grupach, mieliśmy wypisać jakie znaleźliśmy w nim przejawy Tayloryzmu. Na psych pamięci oprócz Spanglisha kobitki doszedł 1,5 h film- oczywiście po Hiszpańsku. Bo po co podczas zajęć po angielsku puścić film po angielsku. To by było za łatwe. I jeszcze mieliśmy na koniec zajęć oddać opis przypadku… O wikipedio- wielbię Cię! Film był o Clivie Wearingu, który ma tylko 7-30 s pamięć. Ma amnezję wsteczną i następczą. Jest muzykiem i ma zjedzony przez wirusowe zapalenie mózgu hipokamp (część mózgu odpowiedzialna za pamięć). To ciekawy przypadek z psych pktu widzenia, bo nie pamięta zdarzeń, a jednak umie grać na pianinie, bo dotyczy to innego rodzaju pamięci. Ogarnia muzykę dłużej niż pamięta zdarzenia (pamięta 7-30 s, a utwory mają po kilka minut). Sami zobaczcie jak to dziwne. Jeśli jego żona wyjdzie, chociaż na chwilkę to on ją wita z taką radością jakby się nie widzieli jeszcze tego dnia, albo przez jakiś długi czas.  http://www.youtube.com/watch?v=Vwigmktix2Y Prawie nic nie rozumiałam z filmu, ale wywikepediowalam gościa i jakoś pocisnęłam xD Film potraktowałam jako lekcję języka. 
Po zajęciach poszłam wywiedzieć się do p. Sylwii czy mogę dobrać anglojęzyczne przedmioty z programu uczelni powiązane z pr, ale z innego wydziału. Dla niej bez problemu. Więc przejrzałam oferty. Myślę czy coś wziąć. Mam do wyboru: z administracji: Corporate strategies, Cemercial distribution, Stretegic management of HR, Marketing comunication albo Marketing i z International Business Cross- Cultural management. Nie wiem jeszcze czy I jeśli tak to co wezmę…
Po powrocie do domu spałam 2 h, a potem wszyscy się pozamykali w swoich pokojach. Po jakimś czasie usłyszałam obiecanych gości. Pomyślałam, że nie wiem co z ta impreza, co to za goście, ilu ich jest. Weszli do salonu tym samym odcinając mi drogę do łazienki, abym chociaż coś z włosami zrobiła… No dobrze… Pierwsza impreza. Lepiej wyjść z pokoju późno niż wcale, idę!. No i poszłam, a właściwie przeszłam tylko przez drzwi i obserwowałam. 2 laski z Włoch, 1 ze... Szwajcarii??, 1 z Belgi, 2 kolesi z Belgii, no i Agata i Hugo. Od słowa do słowa, zamówiliśmy pizzę, zaczęliśmy gadać. Laski perfecto po Hiszpańsku, ludzie z Belgii po angielsku z nami, a między sobą po niemiecku. Hugo coś po francusku zaczął tworzyć… było całkiem wesoło. Możliwe, że chłopak Agaty będzie miał jakąś gitarę do zaadoptowania. Około 2 zebrali się na dyskotekę, ale nie pocisnęłam. To było na drugim końcu miasta, w środku nocy. Powiedziałam otwarcie, że nie miałam humoru na disco party. Wolę pośpiewać albo zatańczyć salsę…. I ta asertywność zadziałała xD Oni poszli, ja ogarnęłam. Usiadłam w pokoju, pomyślałam, ze w sumie fajnie było i zapuściłam błyskotliwego Pana Sherlocka Holmesa.  

(http://www.seriale.fm/sherlock)

Wygląda na to, że faktycznie Walencja jest super miejscem na Erasmusa!

02.06 Czwartek- Valenciano

Obudziłam się inaczej. To znaczy czułam się inaczej. Kiedy uprzytomniłam sobie, że leżę we własnym łóżku i widok na który patrzę (krzesło, kapcie, dywan, okno) będzie mnie witał przez kolejne 4 miesiące- uśmiechnęłam się. Jestem na swoim. Do tego mieszkania mam klucze, mogę wrócić jak mi się podoba. Dobrze się dzieje. A za półtorej godziny moje drugie zajęcia- psychologia organizacji. Ciekawe czy te też będą w Spanglishu. 

Prowadził je dla odmiany facet. I o dziwo po angielsku. Akcent co prawda pojechany, ale... jedyne skojarzenie to taka amerykańska szkoła. I wydaje się być w porządku... Z pół godziny przed końcem dał nam teksty o 2 firmach i w grupach poprosił o wypisanie celów firm i głównych działań. W sumie to czytanie ze zrozumieniem po angielsku. Fajnie. ;) Z kim jestem w grupie? Zapuszczam pytanie "where are you from" i oto Hiszpanka, dwie Belgijki i... Polka?! no proszę... :P 

Po zajęciach lecę do centrum, do banków. W Walencji na każdym kroku są murale. Podziwiam je w drodze. Musi mi się udać rozmienić te złotówki. Jak to będzie po hiszpańsku czy mogę zamienić tu pieniądze? (Puedo cambiar dineros aqui?) może dodam że chodzi o Polskie pieniądze, bo przecież mogą nie wiedzieć... (de Polonia moneda?) Po 9 odmowach zaczęłam się zastanawiać co im się właściwie w Jagielle nie podoba... W końcu zrozumiałam - nie mają złotówek. No przecież -_- Ale pojechane. Właściwie nie wiem jak na to wpadłam, że źle mnie rozumieli po moim łopatologicznym zapytaniu. Zmieniam pytanie- czy można tutaj zamienić złotówki na eura (Puedo cambiar moneda de Polonia a Euros aqui?) I strzał w dziesiątkę. Pięć stów zamienili mi na... 108 euro. Ech, to i tak lepsze niż 80, które proponowali mi wczoraj w kantorze. No szkoda że nie wymieniłam w Polsce, szczególnie teraz szkoda, jak każdy cent jest istotny. Dobrze, tak musi być. Wpłacam na konto Any 120 euro i oddycham z ulgą. Póki co płatności są za mną. 

Na koncie mam 20 euro- za to da się królewsko jeść, a przynajmniej jeść królewskie warzywa xD Gotuję sama- to duża oszczędność. Rano jem standardowo to co dotąd na Wierzbowej- płątki owsiane i kukurydziane, słonecznik, śliwka, morela, daktyle, rodzynki zalewam to wodą. Do tego herbatka i z głowy. Przy obiedzie muszę się wykazać odrobiną kreatywności. Kasza/makaron/ryż, czosnek, cebula, pomidory i co akurat mam np kukurydza, fasola czy coś w tym stylu popite zieloną herbatą. Dziś np kasza kus kus, pomidor, kukurydza i tyle bo soczewica się jeszcze gotuje- będzie na potem xD A wieczorem pieczywko, serek i sałatka. Mama dała mi książkę o zdrowym odżywianiu, ale jeszcze jej nie otworzyłam. tej książki szczerze mówiąc ;P póki co tyle się dzieje. Kiedy kończę jeść jestem wykończona. Chłonę więc kulturę Hiszpanii oddając się lokalnemu zwyczajowi- siesta. Kładę się więc do łóżka na 20 min. Wiecie o tym, że spanie w ciągu dnia ok 30 min poprawia efektywność? Oczywiście moje 20 min przeradza się w 40 i już nie chce mi się wstawać. 

Na koniec dnia czeka mnie super impreza zapoznawcza dla Erasmusow- katalońskie jedzenie, język i tańce przy folku walencjanskim. Z domu wykopuje mnie Bartek- i dzięki Ci za to! Na wejściu piszemy karteczki z imieniem, językiem którym władamy i tym który chcemy praktykować. Wpisuję, że chcę ćwiczyć Hiszpański.
 Jedzenie stoi na stolikach. Są jakieś kulki- jest to ser z czymś chyba mięsnym zapiekany w cieście. Są butelki wina (!) i wody. Mamy też niezastąpiony popcorn i zapiekanki. Jednak największą atrakcją  jest paella- lokalny rarytas. Zazwyczaj jest to ryż z warzywami i owocami morza. Dzisiaj jest podana wersja z makaronem. Przepyszna! Tym bardziej, że wreszcie chciałam jej spróbować. Jest jeszcze koka walencjana. Spokojnie, to tylko ciasto. ;) 
Zespół jak na weselu, uczył chętnych kroków tańców regionalnych. Sporo osób wywijało do walencjańskiego folku. Poznałam dwie Bułgarki, 2 Hiszpanów i 1 Tajlandczyka. Właśnie z tym ostatnim, o ksywie Ernesto, przetańczyłam wieczór. 

Cuuudnie było na tej imprezie, byłam baaaardzo zadowolona.


Agata zaprosiła jutro kilkoro znajomych do naszego lokum. Wygląda na to, że czeka nas pierwsza impreza. :)

02.05 Środa- dzień pożegnań; na swoim

Natalia wyjeżdża o 5, aby zdążyć na 7 na pociąg do Barcelony. Żegnam się z nią. Te kilka dni bardzo nas zbliżyło. Miałyśmy zupełnie inny punkt widzenia. Ja przerażona przyjazdem tutaj, ona powrotem do Polski. Dziękuję jej za wspólnie spędzony czas. Będzie mi jej brakować… Tymczasem kładę się spać dalej. Śniło mi się mieszkanie na Bilbao, śnili mi się Agata z Hugo. Czyli wiem już, czego chcę. Jest progres. Mieszkanie na Bilbao jest w prawdzie trochę dalej od uczelni niż to drugie, ale dzięki temu będę mieć lepszą kondycję- dla mnie bomba. No dobrze. Odpisuję więc do Any i zabieram się za śniadanie. I tak od rzeczy, do rzeczy i się spóźniam na moje super, fantastyczne, odlotowe zajęcia z psychologii pamięci... 30 min w dodatku -_- Dobrze mi poszło. W końcu docieram do auli, wchodzę, a tu zajęcia w Spanglishu. Angielski na slajdach, a kobitka po hiszpańsku nawija o programie i zaliczeniu... Cudnie. Wsłuchuję się, zapisuję jakieś słówka, co to nie rozumiem co znaczą, ale rozumiem jak zapisać. Gad demyt, czy ona może mówić wyraźniej i wolniej?! Po godzinie robi w końcu przerwę. Umawiam się na kserowanie książki z hiszpańską studentką i korzystając z czasu idę do p. Sylwii po hasło do wifi w zamian za potwierdzenie przelewu na legitymację studencką (co załatwiłam w poniedziałek). Kobitka od pamięci po przerwie zaczyna lecieć z programem. O dziwo zmieniła język na angielski. O dziwo nadal ją średnio rozumiem. Co za akcent, co za wymowa, o bleee... I co ciekawe, jak ktoś z sali zadaje pytanie to odpowiada po hiszpańsku. Cudownie... Po 15 min ogólnego wprowadzenia (proszę państwa co to jest pamięć, a jakie są jej rodzaje, a czy ludzie mają najlepszą pamięć) zaczęłam umierać z nudów. Dobrze się zapowiada... Piszę do Pani od mieszkania. W drodze do domu kupuję za 2 eura ogromny talerz- na 3 porcje, lokalnej potrawy. Paella. Ta jest bez owoców morza, tylko warzywna. Pan po zakupach informuje mnie, że to wersja Argentyńska bardziej niż Walencjańska... no cóż, kolejnym razem może będę mieć więcej szczęścia. Plus jest taki, że całą konwersację odbyłam w języku Hiszpańskim i nawet pan pochwalił mój akcent. Wracam do domu ze zdobyczą i dzielę się ze współlokatorami. W końcu goszczą mnie od 5 dni... Ana odpisuje- spoko, mogę się wprowadzić dzisiaj, wieczorem spotkamy się w mieszkaniu. Koszty? 130 e pokój, 200 e kaucji, 30 e prawnik i 13 e internet i tyle. I tyle? aż tyle! 373 e, skąd mam je nagle wziąć do wieczora?! Stypendium dostanę około marca, a może i kwietnia (!) więc jadę na tym co mam i dostałam. Mówię jej to, odpowiada, ze może opuścić mi kaucję do 150. Cudnie, jeszcze 323 e. Myślę intensywnie. No nie napiszę do rodziców. Muszę sobie dać radę. Ostatecznie chociaż spróbować. Dobra. Co mam- coś na polskim koncie w złotówkach i gotówkę. Banki są pozamykane po 14 więc odpadają, ale próbuję znaleźć jakiś kantor. Spoko, po godzinie błądzenia znalazłam. Wymienią mi 500 zł na 80 euro. wtf?! są warte 130 euro!! o nie, nie, nie... opcja b. Wypłata z konta w złotówkach. Przy okazji sprawdzę ile wezmą prowizji (9 zł za wypłatę, niezależnie od banku- teraz już wiem). I tak mam do wieczora w gotówce 150 eurasów. Piszę do Any, czy zgodzi się, że zapłacę dziś 150, jutro 120, a za dwa tyg ostatnie 53. Czekam z niepokojem. Brzęczyk telefonu. Uwaga… Zgodziła się! Ufff. Teraz będę liczyć każde euro xD Dobrze, ze Natalia zostawiła mi jedzenie i kosmetyki, to właściwie nie bardzo potrzebuję coś kupować poza warzywami i owocami... :) a jutro miałam pisać test językowy xD a to aż 5 euro za test i 19.02 zaczynałabym zajęcia więc 65 euro za semestr to póki co za dużo na mą kieszeń xD Trudno jednak żyć na swój rachunek! Najbardziej stresujący dzień jak dotąd. Zdenerwowana, ale też zadowolona, pakuję się, żegnam z Nataliowymi współlokatorami- Aliną, jej chłopakiem i Chińczykiem który otworzył mi pierwszej nocy drzwi. Patrzę z zadowoleniem na czerwoną kanapę z pledem w krowie łaty. Adios! W końcu wyprowadzam się na Bilbao 50/1!
Ana okazuje się milutka i stanowcza, w czerwcu jeśli będę się chciała wcześniej wynieść i z powodu, że umowę mam od 1.02, a wprowadzam się 5, obniży mi o 30 euro zapłatę. Super, nikt inny nie zaproponuje mi tańszego układu. Spokojnie się rozpakowuję i odkrywam, że mamy filtr do wody!! Nie trzeba będzie jej kupować yupi! To tyle oszczędności! Cieszę się z każdego odkrytego skarbu np pomarańczowej pościeli. :) Przez ścianę słyszę sąsiadów, ale to nic. Jestem przecież na swoim. :) Dzięki kąpieli zaczęłam myśleć. Czuje teraz osobno zadowolenie i osobno zmęczenie więc kładę się do mojego łóżeczka i natychmiast zasypiam.

Tak więc od teraz możecie przyjeżdżać. Dmuchany materac czeka, aż tchniecie w niego powietrze i zainstalujecie się w salonie. Czym warto lecieć? Do samej Walencji samolotem to nie wiem. Polecam jednak Ryanaira: Warszawa Modlin- Barcelona (za ok 96 zł) i Kraków-Alicante (za ok. 130 zł), a potem pociągiem. Agata- moja siostra cioteczna wyszperała nowe połączenie które rusza 30.03 Łódź- Barcelona linia Adria (z przesiadką).Dłuższe wolne mam 15-19.03 i 18-28.04. Tegoroczny cel autostopowego wyścigu majówkowego to Walencja więc przemyślcie tą propozycję :)  http://vimeo.com/86205860 A sesję kończę 13.06, chociaż umowę mieszkaniową mam podpisaną po końca czerwca więc może zostanę do końca? A może pojadę w góry...? 

środa, 5 lutego 2014

02.04 Wtorek- 12 h opuszczonych zajęć, bez mieszkania

Teoretycznie 8:30 mam pierwsze zajęcia... To znaczy, że musiałabym wstać koło 7... o nie, nie, nie i tak o 12 mam powitanie Erasmusów przez Rektora na którym będą nam dawać przydatne informacje więc nie opłaca się iść. Pośpię sobie chociaż do 10. ... póki co ominęłam 6 zajęć=12 h xD ciekawe jak liczą nieobecności Erasmusów, jakbym chciała np. na tydzień wyjechać w góry…
Na 11 umówiłam się oglądać pierwsze mieszkanie. Blisko Nataliowego, blisko uczelni, puste i 175 e bez rachunków za najmniejszy pokój (który nie jest znów taki mały). Pomyślę. Idę na spotkanie. Słońce ładnie świeci, ale też wieje silny wiatr. Dobrze, że założyłam polar. Na spotkaniu powitalnym mówią- a jakże!, po Hiszpańsku. Ładnie wyraźnie co druga osoba, a ludziów przemawiających jest 7. :/ Ta o zdrowiu, ta o sportach, ten o spotkaniach językowych, tamten o internecie i wirtualnej auli, tamta o bilbliotece, rektor o superowości uczelni... pffff, trochę dużo na raz, no i po hiszpańsku trudno nadążyć... ale co za mną to za mną. Wciąż jestem na etapie szukania mieszkania- dzisiaj jadę 5 obejrzeć. Moja tabelka mieszkaniowa domaga się uzupełnienia. Ale może ktoś z zebranych na Auli 1000 Erasmusów ma wolny pokój. Po przemowach podchodzę do stolika ESN- organizacja studencka związana z programem Erasmus i pytam Spanglishem czy może wiedzą o jakimś wolnym pokoju w okolicy do 200 e. I strzał w dziesiątkę, dziewczyna jeszcze bardziej łamanym Spanglishem niż mój odpowiada, że ona szuka współlokatorki. Po moim okrzyku euforii odpowiada- to może pogadamy po Polsku? hahaah xD Umówiłam się na wieczór. A teraz idę do najbardziej oddalonego- ulica Llunch, prawie nad samym morzem. Szłam i szłam, a końca nadal nie było widać... 45 min! tyle bym szła z uczelni gdybym od razu trafiła. O nie, jeszcze nim weszłam do mieszkania wiedziałam, ze to za długo. A w środku? Pokoje ładne, jeden włoski eramus, a właściciel tylko po hiszpańsku pomyka, jakoś mam podejrzenie, że zajeżdża trochę Katalońskim, bo coś mało rozumiem. Kiwam tylko głową, bo i tak wiem, że to mieszkanie nie dla mnie. Zmykam czym prędzej. Na pocieszenie idę na plażę. 


Wieje wiatr i piasek mam już wszędzie- trudno. Fota na fb musi być.  Zdejmuję buty i człapię szeroką, piaszczystą plażą do wody. Rześka woda dotyka mojej stopy, o nie nie, zimno! Drugiej nie zamoczę! Patrzę jeszcze trochę na wodę, na ludzi którzy biegają brzegiem, na żuli pod wieżą ratownika i parę która się całuje. Ech, co ten wyjazd przyniesie...? 

No tak, ja się martwię co przyniesie, a Natalia się martwi bo już musi wracać do domu. Zbieram w torebeczkę trochę piasków i kamyków dla niej na pamiątkę… Wracam piechotą do domu myśląc o dziewczynie z ESN. Po drodze zbieram z słupów numery telefonów z ogłoszeń o wynajmie mieszkania (alquilo). Zaczepia mnie Erasmus z portugalii, że ma super mieszkanie za 180 z rachunkami, ale na końcu świata jak się okazuje. Po godzinie w końcu jestem w Nataliowym mieszkaniu. Ostatni raz przyrządzamy razem kolację i gadamy. Śmieje się ze znoszenia numerów do domu. Ech, 2 kieszenie pełne świstków z numerami Tel. Do mieszkań które nie wiem gdzie są, kto w nich mieszka, ani za ile… Może faktycznie przesadzam? Pójdę do mieszkania Gosi- dziewczyny z ESN. Dotarłam na odpowiednią ulicę w 10 min. Ale numer 1… schody ruchome i jakaś wnęka, przecież to hotel?! Przyglądam się, przyglądam… a jednak nie. To faktycznie wejście do blokowiska… ale czad! Już mi się podoba. Wchodzę do mieszkania. Pierwsze co myślę-  długi korytarz, ale mieszkanie jest piękne. I okazuje się, ze nie ma mankamentów- mała kuchnia, 2 sofy w salonie, mój mały pokoik, 2 łazienki, 3 współlokatorów- Gosia z gitarą, Niemka- nauczycielka i Mat- Angielski Fizyk. Zakochuję się w tym mieszkaniu, w atmosferze imprezowej i otwartej, takiej… erasmusowej... 200 euro z rachunkami, dokładnie tak jak chciałam. Zachwycona nie mogę zebrać się do wyjścia, najchętniej wprowadziłabym się od razu. Nie, nie. W planach jest jeszcze jedno mieszkanie- chociaż je sprawdź, i tak nie masz nic innego do roboty. Ostatecznie wracam do Natalii, opowiadam jej szczegółową relację. Idę oglądać ostatnie mieszkanie. Mam do niego mieszane nastawienie- jest trochę dalej i jakoś tanie. Droga też zabrała mi 10 min. Docieram na miejsce. Normalna klatka schodowa tylko domofon jakby pod nr 1 był gabinet lekarski. Ech, co mnie czeka? Wchodzę. I w drzwiach wita mnie Agata z Hugo. Przepadłam są tacy mili, gadamy po pl, ang i hiszpańsku. Hugo jest z Portugalii, w marcu wracają tanie loty- umawiamy się na wspólną podróż do jego domu. A Agata? Na stopa możemy pojechać w każde góry… przepadłam… tacy współlokatorzy- niezależni, silni z pozytywną energią… a no tak. Ale ja tu przyszłam mieszkanie oglądać. Ekchem. No tak, korytarz, ale jakoś inaczej idzie- dookoła kuchni, do której można wejść z dwóch stron. Jej, jest taka przestronna i jest ława przy której może jeść i z 6 osób, oryginalne jak na Hiszpanię! Mała, niebieska, przytulna łazieneczka. Na końcu korytarza czarno-skórzany salon i przejście do „mojego” pokoju, który jak się okazuje wcale nie jest mały, jest średni. Jest wszystko- łóżko, półki, szafki, szafa, biurko, lampka. Spoko. Mieszkanie jest niezłe, współlokatorzy nieziemscy. Cena 130+ rachunki (max 50) czyli mieszczę się do 200. No i co teraz? Po co oglądałam to drugie mieszkanie? Mam dwa super mieszkania, które wybrać? Mam mętlik. Wracam do Natalii i główkujemy. Radzę się Bartka, rodziny, przyjaciół… W końcu daję za wygraną. Zdecyduję rano. 

Szykuję się na jutro. W końcu idę na pierwsze zajęcia. Czy będą po angielsku?

Trzymajcie kciuki! :)

02.03 Poniedziałek- pierwszy dzień na uczelni, a co z planem zajęć?!

Z początku czułam się w Walencji zagubiona. Nie miałam mieszkania, nie miałam załatwionej papierologii z Uniwersytetem Walencji, a tu już poniedziałek i zajęcia się zaczynają. Przełomowym dla mnie momentem była wizyta w International Office i u p. Sylwii- Koordynatorki erasmusów na wydziale psychologii. O 9 rano wybrałyśmy się z Natalią do International Office. Droga z jej mieszkania na uczelnię ku mojemu zaskoczeniu nie zabrała nawet 15 min pieszo. Ona odbierała certyfikat, ja... w sumie nie wiedziałam co mnie czeka. W kolejce na szczęście było więcej takich zagubionych osób jak ja. Wzięłam numerek i po 2 godzinach (!) dotarłam do biurka. Dostałam komplet informatorów, map, teczkę, długopis, a nawet super obciachową torebkę z logo Uniwerku. Z takich bardziej potrzebnych rzeczy wydali mi certyfikat przyjęcia i tymczasową (papierową) legitymację. No dobrze, to co dalej? Pani Sylwia... Natalia na szczęście wytłumaczyła mi jak dojść na wydział więc szybciorem stanęłam w kolejce u drzwi Sylwii. A tam 6 dziewczyn, każda po zajęciach z pretensjami, że zajęcia zamiast po angielsku są po hiszpańsku... Patrzę w mój plan zajęć czy to przypadkiem nie moje grupy... 4 przedmioty po ang, 2 po hiszpańsku, 1 po katalońsku... a jakże! Moje grupy angielskie są po hiszpańsku.... o nie, nie... Jeśli one mówią tak dobrze po hiszpańsku jak słyszę i nie zrozumiały nic z zajęć to wybiorę wszystko po angielsku! Trochę jestem przerażona poziomem mojego hiszpańskiego dlatego cofam się do bezpiecznego angielskiego. :) I tak po godzinie miałam już plan na uczelni. Zajęcia mam w sumie średnie. Psychologia motywacji (miałam coś podobnego na 1 roku), psychologia życia (na 3 roku), psychologia pamięci, psychologia organizacji (na 3 roku) i coś co nie wiem do końca jak przetłumaczyć- fizjologia psychologii albo psychologia fizjologiczna (miałam coś podobnego na 1 roku i potem na 2 i 4). I tak: pon i wt 8:30-14:30, śr 10:30-12:30, czw 8:30-10:30 i pt 8:30-12:30. Pierwszy raz w życiu ma tak wcześnie zajęcia xD Czuję, że wkręcam się w klimat Erasmusa i Walencji. Mogę się już relaksować- na koniec dnia pogadaliśmy sobie z Natalią i z Bartkiem, obejrzałam romantycznego Hearbreakera, dograłam sprawy mieszkania i szybko usnęłam po całym dniu wrażeń.