Obudziłam się inaczej. To znaczy czułam się
inaczej. Kiedy uprzytomniłam sobie, że leżę we własnym łóżku i widok na który
patrzę (krzesło, kapcie, dywan, okno) będzie mnie witał przez kolejne 4
miesiące- uśmiechnęłam się. Jestem na swoim. Do tego mieszkania mam klucze,
mogę wrócić jak mi się podoba. Dobrze się dzieje. A za półtorej godziny moje
drugie zajęcia- psychologia organizacji. Ciekawe czy te też będą w Spanglishu.
Prowadził je dla odmiany facet. I o dziwo po angielsku. Akcent co prawda pojechany, ale... jedyne skojarzenie to taka amerykańska szkoła. I wydaje się być w porządku... Z pół godziny przed końcem dał nam teksty o 2 firmach i w grupach poprosił o wypisanie celów firm i głównych działań. W sumie to czytanie ze zrozumieniem po angielsku. Fajnie. ;) Z kim jestem w grupie? Zapuszczam pytanie "where are you from" i oto Hiszpanka, dwie Belgijki i... Polka?! no proszę... :P
Po zajęciach lecę do centrum, do banków. W Walencji na każdym kroku są murale. Podziwiam je w drodze. Musi mi się udać rozmienić te złotówki. Jak to będzie po hiszpańsku czy mogę zamienić tu pieniądze? (Puedo cambiar dineros aqui?) może dodam że chodzi o Polskie pieniądze, bo przecież mogą nie wiedzieć... (de Polonia moneda?) Po 9 odmowach zaczęłam się zastanawiać co im się właściwie w Jagielle nie podoba... W końcu zrozumiałam - nie mają złotówek. No przecież -_- Ale pojechane. Właściwie nie wiem jak na to wpadłam, że źle mnie rozumieli po moim łopatologicznym zapytaniu. Zmieniam pytanie- czy można tutaj zamienić złotówki na eura (Puedo cambiar moneda de Polonia a Euros aqui?) I strzał w dziesiątkę. Pięć stów zamienili mi na... 108 euro. Ech, to i tak lepsze niż 80, które proponowali mi wczoraj w kantorze. No szkoda że nie wymieniłam w Polsce, szczególnie teraz szkoda, jak każdy cent jest istotny. Dobrze, tak musi być. Wpłacam na konto Any 120 euro i oddycham z ulgą. Póki co płatności są za mną.
Na koncie mam 20 euro- za to da się królewsko jeść, a przynajmniej jeść królewskie warzywa xD Gotuję sama- to duża oszczędność. Rano jem standardowo to co dotąd na Wierzbowej- płątki owsiane i kukurydziane, słonecznik, śliwka, morela, daktyle, rodzynki zalewam to wodą. Do tego herbatka i z głowy. Przy obiedzie muszę się wykazać odrobiną kreatywności. Kasza/makaron/ryż, czosnek, cebula, pomidory i co akurat mam np kukurydza, fasola czy coś w tym stylu popite zieloną herbatą. Dziś np kasza kus kus, pomidor, kukurydza i tyle bo soczewica się jeszcze gotuje- będzie na potem xD A wieczorem pieczywko, serek i sałatka. Mama dała mi książkę o zdrowym odżywianiu, ale jeszcze jej nie otworzyłam. tej książki szczerze mówiąc ;P póki co tyle się dzieje. Kiedy kończę jeść jestem wykończona. Chłonę więc kulturę Hiszpanii oddając się lokalnemu zwyczajowi- siesta. Kładę się więc do łóżka na 20 min. Wiecie o tym, że spanie w ciągu dnia ok 30 min poprawia efektywność? Oczywiście moje 20 min przeradza się w 40 i już nie chce mi się wstawać.
Na koniec dnia czeka mnie super impreza zapoznawcza dla Erasmusow- katalońskie jedzenie, język i tańce przy folku walencjanskim. Z domu wykopuje mnie Bartek- i dzięki Ci za to! Na wejściu piszemy karteczki z imieniem, językiem którym władamy i tym który chcemy praktykować. Wpisuję, że chcę ćwiczyć Hiszpański.
Jedzenie stoi na stolikach. Są jakieś kulki- jest to ser z czymś chyba mięsnym zapiekany w cieście. Są butelki wina (!) i wody. Mamy też niezastąpiony popcorn i zapiekanki. Jednak największą atrakcją jest paella- lokalny rarytas. Zazwyczaj jest to ryż z warzywami i owocami morza. Dzisiaj jest podana wersja z makaronem. Przepyszna! Tym bardziej, że wreszcie chciałam jej spróbować. Jest jeszcze koka walencjana. Spokojnie, to tylko ciasto. ;)
Zespół jak na weselu, uczył chętnych kroków tańców regionalnych. Sporo osób wywijało do walencjańskiego folku. Poznałam dwie Bułgarki, 2 Hiszpanów i 1 Tajlandczyka. Właśnie z tym ostatnim, o ksywie Ernesto, przetańczyłam wieczór.
Cuuudnie było na tej imprezie, byłam baaaardzo zadowolona.
Agata zaprosiła jutro kilkoro znajomych do naszego lokum. Wygląda na to, że czeka nas pierwsza impreza. :)
Prowadził je dla odmiany facet. I o dziwo po angielsku. Akcent co prawda pojechany, ale... jedyne skojarzenie to taka amerykańska szkoła. I wydaje się być w porządku... Z pół godziny przed końcem dał nam teksty o 2 firmach i w grupach poprosił o wypisanie celów firm i głównych działań. W sumie to czytanie ze zrozumieniem po angielsku. Fajnie. ;) Z kim jestem w grupie? Zapuszczam pytanie "where are you from" i oto Hiszpanka, dwie Belgijki i... Polka?! no proszę... :P
Po zajęciach lecę do centrum, do banków. W Walencji na każdym kroku są murale. Podziwiam je w drodze. Musi mi się udać rozmienić te złotówki. Jak to będzie po hiszpańsku czy mogę zamienić tu pieniądze? (Puedo cambiar dineros aqui?) może dodam że chodzi o Polskie pieniądze, bo przecież mogą nie wiedzieć... (de Polonia moneda?) Po 9 odmowach zaczęłam się zastanawiać co im się właściwie w Jagielle nie podoba... W końcu zrozumiałam - nie mają złotówek. No przecież -_- Ale pojechane. Właściwie nie wiem jak na to wpadłam, że źle mnie rozumieli po moim łopatologicznym zapytaniu. Zmieniam pytanie- czy można tutaj zamienić złotówki na eura (Puedo cambiar moneda de Polonia a Euros aqui?) I strzał w dziesiątkę. Pięć stów zamienili mi na... 108 euro. Ech, to i tak lepsze niż 80, które proponowali mi wczoraj w kantorze. No szkoda że nie wymieniłam w Polsce, szczególnie teraz szkoda, jak każdy cent jest istotny. Dobrze, tak musi być. Wpłacam na konto Any 120 euro i oddycham z ulgą. Póki co płatności są za mną.
Na koncie mam 20 euro- za to da się królewsko jeść, a przynajmniej jeść królewskie warzywa xD Gotuję sama- to duża oszczędność. Rano jem standardowo to co dotąd na Wierzbowej- płątki owsiane i kukurydziane, słonecznik, śliwka, morela, daktyle, rodzynki zalewam to wodą. Do tego herbatka i z głowy. Przy obiedzie muszę się wykazać odrobiną kreatywności. Kasza/makaron/ryż, czosnek, cebula, pomidory i co akurat mam np kukurydza, fasola czy coś w tym stylu popite zieloną herbatą. Dziś np kasza kus kus, pomidor, kukurydza i tyle bo soczewica się jeszcze gotuje- będzie na potem xD A wieczorem pieczywko, serek i sałatka. Mama dała mi książkę o zdrowym odżywianiu, ale jeszcze jej nie otworzyłam. tej książki szczerze mówiąc ;P póki co tyle się dzieje. Kiedy kończę jeść jestem wykończona. Chłonę więc kulturę Hiszpanii oddając się lokalnemu zwyczajowi- siesta. Kładę się więc do łóżka na 20 min. Wiecie o tym, że spanie w ciągu dnia ok 30 min poprawia efektywność? Oczywiście moje 20 min przeradza się w 40 i już nie chce mi się wstawać.
Na koniec dnia czeka mnie super impreza zapoznawcza dla Erasmusow- katalońskie jedzenie, język i tańce przy folku walencjanskim. Z domu wykopuje mnie Bartek- i dzięki Ci za to! Na wejściu piszemy karteczki z imieniem, językiem którym władamy i tym który chcemy praktykować. Wpisuję, że chcę ćwiczyć Hiszpański.
Jedzenie stoi na stolikach. Są jakieś kulki- jest to ser z czymś chyba mięsnym zapiekany w cieście. Są butelki wina (!) i wody. Mamy też niezastąpiony popcorn i zapiekanki. Jednak największą atrakcją jest paella- lokalny rarytas. Zazwyczaj jest to ryż z warzywami i owocami morza. Dzisiaj jest podana wersja z makaronem. Przepyszna! Tym bardziej, że wreszcie chciałam jej spróbować. Jest jeszcze koka walencjana. Spokojnie, to tylko ciasto. ;)
Zespół jak na weselu, uczył chętnych kroków tańców regionalnych. Sporo osób wywijało do walencjańskiego folku. Poznałam dwie Bułgarki, 2 Hiszpanów i 1 Tajlandczyka. Właśnie z tym ostatnim, o ksywie Ernesto, przetańczyłam wieczór.
Cuuudnie było na tej imprezie, byłam baaaardzo zadowolona.
Agata zaprosiła jutro kilkoro znajomych do naszego lokum. Wygląda na to, że czeka nas pierwsza impreza. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za Twoje wsparcie! :)