Wszystko jest na hasta las Fallas. Wczoraj do nocy
pracowałam nad prezentacją z cyklu życia na wtorek, a już od dzisiejszego rana
pracowałam nad assignmentem na piątek na ten sam przedmiot. Jejku, zupełnie nie
wiedziałam jak to zrobić, więc po zajęciach o 14 zostałam na uczelni i pisałam
póki nie skończyłam, czyli do… 18?! Ale późno!
Umówiłam się z Marielą- przyjaciółką Oli z Granady na
wspólne wyjście na Horchatę. W te pędy zwinęłam się na obiad na winie do domu
(co się nawinie to na patelnię). Horchata
pequena za 1,70 e to tradycyjny walencjański
napój z suszonych owoców, które rosną tylko tutaj. Jest słodki, o konsystencji mleka.
Macza się w nim ciastka fartons caseros (domowej roboty) za mniej niż euro. Smakuje razem wyśmienicie!
Ten napój zagości w mojej diecie na stałe… Mmmm. :)
Razem z Marielą i jej walencjańskim przewodnikiem
Juanem przespacerowaliśmy się po Benimaclet. Kiedyś było to miasteczko
sąsiadujące z Walencją, obecnie zostało wchłonięte przez nie jako dzielnica. Urzekła
mnie ta okolica. Do tej pory kojarzyłam Benimaclet z miejscem zamieszkania
studentów, a tutaj takie zakamarki śliczne odkrywamy. W tej dzielnicy
zobaczyliśmy pierwsze fallas. Jejku, to jest gigantyczne i kolorowe.
Przypominało mi trochę ołtarz w kościele (akurat trafiliśmy na parodię nieba i
piekła) tylko bardziej optymistyczny. Artyści którzy budują fallas to
fallersowie. Cudne są te nieziemskie wręcz budowle!
Ale wracając do przyziemnych spraw- Juan pokazał nam
schowany tapas bar w którym do piwa gratis jest tapas czyli za 1,40 można sobie
spokojnie zjeść kanapkę z napojem. To takie miejsca istnieją jednak w Walencji,
a nie tylko w Granadzie! W drodze do centrum pokazał nam kolejnych kilka takich
barów więc już teraz mam pewność, że z głodu i lenistwa nie umrę. :)
W centrum poszłyśmy z Marielą na plac ratuszowy, na
którym o 14 i 2 w nocy są maclety- czyli strzelanie petardami. Ważne- macletę
warto słyszeć, a nie widzieć. To znaczy, że na placu są w tych godzinach
prawdziwe tłu-my i wszyscy chcą się pchać ,aby zobaczyć ten dym z rakiet
jeszcze bardziej, a tu chodzi o te wystrzały, rozumiecie? Bo ja nie i na
macletę pójdę tylko po to, aby pokazać ją Bartkowi. Kontemplowałyśmy z Marielą nad
churrosami tylko takimi innymi, z dyni, które są specjałem walencjańskim z
okazji Fallas. Za 7 szt. w centrum zapłaciłyśmy 3 eura.
Juan nas odwiózł i jeszcze naprawił mi hamulce w rowerze,
więc teraz mogę się już porządnie rozpędzać na moim rumaku.
Ach jaki cudny dzień! Znów nieoczekiwane okazało się
upragnionym. Potrzebowałam kogoś takiego jak Mariela, kogoś kto by mnie po
prostu wyciągnął mimo wymówek na tapasy, gadanie, podziwianie miasta, tak po
prostu aby zacząć się w nim zakochiwać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za Twoje wsparcie! :)